27 lipca 2015

Co umarły powiedzieć ci może?

Kto i dlaczego napada na groby niedawno pochowanych kobiet i bezcześci ich ciała w bestialski sposób? Jak kończy lichwiarka, która nigdy nie okazuje litości – nawet tym, którzy ją o to błagają? Dlaczego ktoś wypatrasza kobietę i wypycha ją kamieniami? Jak to możliwie, że rana postrzałowa ma kwadratowy kształt? Wszystkie te pytania oscylują wokół jednego, znaczącego słowa – wokół ZBRODNI. Nie zawsze zaplanowanej, ale zawsze okrutnej i niesprawiedliwej. 

Historie dwunastu wybranych zbrodni, które rozegrały się w Polsce pod koniec PRL-u lub na początku ery kapitalizmu, możemy poznać dzięki książce „Umarli mają głos. Historie prawdziwe”. Została ona napisała we współpracy Marka Krajewskiego, znanego autora kryminałów oraz doktora Jerzego Kaweckiego, patologa i biegłego sądowego, który w czasie swojej pracy skrupulatnie zbierał wszelkie informacje na temat osobliwych przypadków śmierci czy niezwykle brutalnych zbrodni. Zatem pomysł na książkę dało samo życie, zaś jej literacką oprawę zapewnił właśnie Krajewski. Przede wszystkim zmienił on wszelkie nazwy własne, niekiedy też dodał do opowiadanych historii wątki podoczne – nigdy jednak nie wkraczał w istotę samych przestępstw. Z tego połączenia wyszła pozycja o ciekawej, a momentami wręcz przerażającej treści. Przeraża ona jednak nie tylko ohydą i grozą przedstawianych zbrodni, ale też świadomością, że one naprawdę się wydarzyły. I to całkiem niedawno… 

Napisana jest lekkim, zgrabnym stylem  -  w taki sposób, by czytelnik mógł choć w minimalnym stopniu zapoznać się z okolicznościami popełnienia danego przestępstwa i zastanowić się nad motywami kierującymi zbrodniarzami. Poza tym dzięki znakomitemu pisarskiemu warsztatowi Marka Krajewskiego czytelnik sam może poczuć okropny fetor gnijącego, rozkładającego się ciała, zobaczyć zmasakrowane ciała i wraz z ekipą w prosektorium przeprowadzać sekcje przy pulsującym świetle jarzeniówek. Wspominane zbrodnie przepalają się ze wstawkami z rozmów Krajewskiego z Kaweckim, z których możemy dowiedzieć się na przykład, co zastanowiło go w danym przypadku, na co zwrócił szczególną uwagę i dlaczego. Te fragmenty rozmów wyjaśniają więc powody obrania danej metody badawczej.

Jeśli więc chcecie dowiedzieć się trochę o pracy patologa, prześledzić wraz z nim dwanaście osobliwych zbrodni, zajrzyjcie do „Umarli mają głos” – gwarantuję, że te oparte na faktach historie wydarzeniach Was poruszą.

„Umarli mają głos. Prawdziwe historie” Marek Krajewski, Jerzy Kawecki, wyd. Znak
Liczba stron: 302

24 lipca 2015

Likwidator

„Możemy podsumować następująco: nie umiem jeździć wolno, jestem miękki jak masło, zbyt łatwo się zakochuje, tracę głowę, kiedy się wkurzę, i jestem słaby z rachunków. Do czego więc, na miłość boską, ktoś taki jak Daniel Hoffmann może wykorzystać kogoś takiego jak ja? Odpowiedź jest prosta (…) – jako likwidatora.”*

To prawda, Olav jest płatnym zabójcą, który wykonuje swe zlecenia z bezwzględną skutecznością, precyzją i sumiennością. Nie z osobistych pobudek, nie dla pieniędzy. Nie zabija też dla samego zabijania, bo to nie sprawia mu żadnej satysfakcji. Robi to, bo jak sam twierdzi, oprócz tego nadaje się do niewielu innych rzeczy. Może teraz wydawać się to śmieszne, żałosne czy wręcz absurdalne. I ja też tak na początku odbierałam wyznania bohatera, ale dzięki temu, że akcja bieżąca przeplata się nieustannie ze wspomnieniami z przeszłości, moje odczucia ulegały powolnej zmianie. Bowiem środowisko, w którym wychował się Olav, skomplikowane relacje z ojcem, problemy z nauką przełożyły się na jego dalsze życie, zaznaczając na nim trwałe ślady, które odzywają się ciągle, nawet w dorosłym życiu. Odezwały się i teraz, gdy Olav dostał nowe zlecenie. Miał zlikwidować młodą żonę swojego szefa… Z pozoru proste zadanie, stało się jednak powodem wielu nieoczekiwanych zwrotów akcji i podstępnych zagrań. Tego jednak można było się spodziewać po tym, gdy obiekt do zlikwidowania zamienia się na obiekt miłości…  
Tak, Olav zakochał się w pięknej i zmysłowej Corinie. Ale czy ten związek ma szansę na przetrwanie? 

To pierwsza książka Nesbø, na którą się skusiłam – mimo wielu niepochlebnych recenzji, wytykających autorowi niedbalstwo czy brak starań oraz mówiących wprost, że dawny Nesbø już się skończył. Tego nie wiem, wiem jednak, że ta pozycja ujęła mnie niezwykle przemyślanym i dopracowanym rysem psychologicznym bohatera, który mierzy się ze swoją własną niesprecyzowaną i nieodkrytą do końca naturą, który walczy z „wirusem”, jak nazywa geny odziedziczone po ojcu. Jest to postać niedoskonała, bo taka miała być – zabójca to nie robot z wystudiowanym schematem działań, to człowiek, który myśli, czuje, myli się, ma własne obawy, bolączki, słabości, ale i marzenia. Wydaje mi się, że Olav najbardziej tęsknił za bliskością. Ten głód uczucia determinował jego zachowania do tego stopnia, że gdy wykonał zlecenie na pewnym mężczyźnie, który przed śmiercią wyznał mu, że ma żonę i czwórkę dzieci, odnalazł ich i przekazał im wszystkie swoje oszczędności. Wiem, że to nie tłumaczy jego zachowania, odsłania jednak doskonale umysł człowieka, którego pracą jest zabijanie. Nie ukrywajmy, nie może być to człowiek w pełni normalny, który wieczorem zabija, a rankiem idzie wesoło do sklepu czy na spacer. I Olav nie był w pełni normalny, choć jemu się tak wydawało…

Nesbø pisze całkiem sprawnie. Plastycznie i obrazowo opisuje poszczególne zdarzenia, umiejętnie igra z czytelnikiem, dozując jego wiedzę, pozostawiając wiele niedomówień i domysłów. Zabrakło mi jednak tego charakterystycznego dla kryminałów dreszczyku emocji, tego nieuzasadnionego lęku połączonego z lekkim podnieceniem. I nawet nie uratowało tego naprawdę szokujące zakończenie, którego się nie spodziewałam. Ot, po prostu skończyłam czytać. Nic więcej! Zero wracania. Zero przemyśleń. Mało satysfakcji…

Podsumowując, choć książka opiera się na znanym już schemacie - miłości „złego chłopca” do pięknej kobiety i nie była  pozycją porywającą, potraktuję ją jako próbkę i zapowiedź prawdziwych umiejętności pisarskich Jo Nesbø. „Krew na śniegu”, pomimo ciekawie wykreowanej postaci i zaskakującego zakończenia, pozostawiła we mnie pewien niedosyt. To chyba nie było całkiem to, czego szukam w kryminałach. Może dlatego, że od razu znałam zabójcę? 

„Krew na śniegu” Jo Nesbø, Wydawnictwo Dolnośląskie  
Liczba stron: 164  
*cytat pochodzi z książki, s. 12.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...