22 grudnia 2013

Wyzuty z człowieczeństwa

Człowiek. Nic mniej, nic więcej – tylko on. Z bagażem swoich doświadczeń, porażek, skandali, przykrych słów wypowiedzianych niepotrzebnie w gniewie. Zagubiony. Samotny mimo tłumu, w którym żyje. Spragniony – uczuć, uwagi i docenienia. Marzyciel, nierzadko idealista. Poszukiwacz celu. Tak naprawdę zwyczajny, kolejny, nudny „egzemplarz” homo sapiens. Jednak człowiek to także źródło pomysłów, z którego nie boi się korzystać Eric-Emmanuel Schmitt - jeden z najbardziej poczytnych współczesnych pisarzy. Nie po raz pierwszy udowadnia on, że to właśnie człowiek stanowi największą inspirację, a intrygować może jedynie to, co ludzkie; co mogłoby się zdawać, że jest oczywiste, choć często bywa zapominane.

Schmitt w swojej powieści - noszącej nieco kontrowersyjny tytuł – „Kiedy byłem dziełem sztuki” opowiada tragiczną historię młodego mężczyzny, Tazia Firelliego, który od przeszło dziesięciu lat żyje w cieniu swoich niezwykle sławnych, bogatych, a co najważniejsze, PIĘKNYCH braci. Żyje on w swoistym odosobnieniu, z poczuciem winy i wyrzutami dręczącymi jego umysł i duszę. Jemu natura wyrządziła prawdziwą krzywdę – stworzyła go nijakiego! Poskąpiła mu urody, ale nie uczyniła go i okropnie brzydkim. Ta nijakość, pospolitość, ba, bylejakość wpędzają go w coraz silniejszą depresję, doprowadzając do, kilkakrotnie udaremnionych, prób samobójczych.

Podczas jednej z nich – tej decydującej, ostatecznej – Tazia ratuje znany i poważany w środowisku artystycznym kontrowersyjny twórca, Zeus Peter Lama. Ratuje go bynajmniej nie dla tego, że chce mu pomóc. Przyćmiewa mu jeden cel – pragnie stworzyć żywą rzeźbę…

Bohater nie ma nic do stracenia. Wszak dopiero chciał skończyć z sobą, a Lama obiecał mu przywrócić sens życia. Podpisuje więc iście diabelski pakt, na mocy którego oddaje się we władanie artyście - uznając siebie za dzieło sztuki, a więc przedmiot.

Jednak nie wszystko jest tak kolorowe, jak zapewniał artysta. Początkowe zachłyśnięcie się sławą i uznaniem w oczach wielu ważnych osobistości szybko mija, a na ich miejscu pojawiają się wątpliwości, pragnienie utraconej wolności i… miłość.
Rozpoczyna się gra o własne jestestwo! 

Historia, która na pozór może wydawać się mocno odrealniona, wręcz fantastyczna, w rzeczywistości stanowi ciekawy dyskurs na temat człowieczeństwa, wolności i godności ludzkiej – tylko ujęty w niebanalny i sfabularyzowany sposób. To także nowatorskie spojrzenie na współczesną sztukę – nierzadko groteskową, kontrowersyjną, szokującą i często, niestety, żałosną. 

„Kiedy byłem dziełem sztuki” to opowieść pisana niezwykle prostym, ale i obrazowym, barwnym językiem. Czytelnik doskonale może sobie wyobrazić postać, jaką przyjął Tazio po licznych modyfikacjach Lamy. Ta obrazowość z jednej strony odpycha, krzycząc: „Toż to prawdziwe monstrum!”; z drugiej jednak stanowi największy atut tej książki, będącej w pewnym sensie powiastką filozoficzną.

Jeżeli chcecie się przekonać, że każdy z nas nosi w sobie piękno, które – do prawdziwego szczęścia – wystarczy jedynie odkryć, koniecznie przeczytajcie tę książkę. Polecam!


„Kiedy byłem dziełem sztuki” Erica- Emmanuela Schmitta, wyd. Znak
liczba stron: 263

Moja ocena: 9/10


*źródło zdjęcia: ZNAK

18 komentarzy:

  1. Zainteresowałaś mnie. Chyba w końcu czas zabrać się za książki Pana Schmitta, ale jakoś ciągle mi z nimi nie po drodze ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się. Książki Schmitta serdecznie polecam. Są warte uwagi. :)

      Usuń
  2. Ale świetna okładka, jak Schmitt, to przeczytałabym w ciemno, nawet cez Twojej recenzji:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tak, okładki z tej serii są piękne. Minimalistyczne, ascetyczne wręcz, ale bardzo sugestywne.



      Usuń
  3. Pierwszy raz na oczy widzę tę książkę. Niedawno nabyłam ,,Trucicielkę'' Schmitta, którą zamierzam w wolnej chwili ją przeczytać. Jeśli mi się stylistycznie spodoba, to nie omieszkam również zabrać się za powyższą pozycje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że przypadnie ci do gustu styl Schmitta i zechcesz sięgnąć po inne jego książki . Według mnie to naprawdę wartościowe pozycje (choć oczywiście jest kilka słabych).

      Usuń
  4. Okładka tej książki zwraca uwagę. Jestem zaintrygowana tą lekturą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ogromnie się cieszę, że udało mi się Ciebie zainteresować.
      A okładka - jak już pisałam - jest niezwykle wymowna, szczególnie gdy się pozna treść książki :)

      Usuń
  5. Nie, wiem, nie, wiem. Pewnie nie mam co robić sobie ochoty bo i tak nie będzie jej w mojej bibliotece...ale co tam! I tak chcę ją przeczytać :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może się jednak mylisz. Książka nie jest najnowsza, więc może i Twoja biblioteka się w nią zaopatrzyła :)

      Usuń
  6. Styl Schmitta spodobał mi się przy okazji "Trucicielki", a ostatnio nabyłam 3 jego książki. Wprawdzie wśród nich nie ma "Kiedy byłem dziełem sztuki", ale myślę, że i na ten tytuł prędzej czy później się skuszę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tak, "Trucuicklę" czytało się świetnie. Muszę ją zdobyć i od nowa przeczytać - zresztą marzę o całej kolekcji książek Schmitta na mojej półce :)

      A "Kiedy byłem dziełem sztuki" naprawdę polecam!

      Usuń
  7. Czytałam tą książkę (jeśli chcesz poznać moją opinię, zapraszam do siebie :)). Ogólnie lubię książki Schmitta i sądzę, iż każdy mógłby się z nimi zapoznać, aczkolwiek nie każda pozycja każdemu przypadłaby do gustu. Mi w każdym razie podoba się jego styl pisania.
    Pozdrawiam!
    http://zaslodkakawa.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tak, ten specyficzny, styl Schmitta...
      Już do Ciebie zerknęłam i zostawiłam mały komentarz :)

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...