Źródło: klik |
Podwójne życie pięknej kobiety w świecie, gdzie rządzi nienawiść i zdrada, a spirala przemocy nie ma końca...
"Na całym świecie znają mnie pod wieloma nazwiskami. Dawno temu,
kiedy byłam tylko jedną osobą, nazywałam się Stephanie Patrick. Ale teraz już
nikt jej nie pamięta. Czasami nawet ja sama". Jako zabójczyni na usługach tajnej
agencji antyterrorystycznej Stephanie rozpracowuje tajemniczy projekt
"Gemini". Za tym kryptonimem może kryć się wszystko: siatka
terrorystyczna, międzynarodowa organizacja przestępcza, wielka mistyfikacja. W
drugim wcieleniu Stephanie prowadzi zupełnie inne, chronione siecią misternych
kłamstw, życie zwykłej kobiety, która ma dom i ukochanego mężczyznę. Te dwie
rzeczywistości różnią się od siebie tak, jak ona sama różni się od postaci,
których role odgrywa. Ale im bardziej zbliża się do rozwiązania zagadki
"Gemini", tym bliższe jest zabójcze zderzenie jej dwóch światów...
Dziś
zaczęłam nietypowo, bo od okładkowego opisu książki Marka Burnella „Sobowtóry”…
Przyznajcie,
że w jakimś stopniu jest intrygujący! Zarys głównej bohaterki jawi się
tajemniczo i ciekawie. Oto, opowieść o kobiecie na pewno pięknej i przebiegłej,
która wiedzie podwójne życie budowane na kłamstwach i intrygach. Jest w końcu zawodową
zabójczynią(!), która aktualnie rozpracowuje jakiś ważny projekt. Co kryje się za
dziwną nazwą „Gemini”? Czy naszej bohaterce uda się dojść do prawdy? Jak ona
działa? Ma wypracowaną własną metodę, czy dostaje wytyczne „z góry”? Kim jest
naprawdę? Jak udaje jej się ukrywać własne życie i to, czym zajmuje się na co
dzień? Jak to się stało, że została członkiem organizacji antyterrorystycznej?
Gdzie działała? Co robiła? Jaka jest jej przeszłość? Te pytania nasunęły mi się
od razu po przeczytaniu powyższego opisu. I pewnie wielu z Was przyszły do
głowy podobne. To przecież całkiem normalne, że gdy dostajemy fragment ciekawie
zapowiadającej się historii, zastanawiamy się często jak potoczy się ona dalej,
czym zaskoczy. Wynikająca z tych przypuszczeń niewiedza i chęć poznania
skłania nas do lektury. Tak było też w tym przypadku…
Jednak moje
oczekiwania nie pokryły się z tym, co przeczytałam. A raczej zmęczyłam, bo
lektura tej powieści do przyjemnych nie należała. Styl, jakim operuje Burnell,
jest przerażająco szczegółowy, przez co przytłaczający. Nie wystarczy mu
powiedzieć, że dany bohater czytał książkę, ale że czytał książkę w miękkiej
okładce (jakby to coś zmieniało!). Ja wiem, że ten drobny przykład może wydawać
się śmieszy i że mogę tu wyjść na czepialską, ale wierzcie mi, czytając całą
powieść takie niepotrzebne zdania i szczegóły spotyka się często, a to przecież
męczy i nuży, ale też odsuwa uwagę od istotnych kwestii. Autor ma również skłonność do niezwykle drobiazgowego
tłumaczenia czytelnikowi, gdzie znajduje się dany bohater. Używa przy tym masy
nieznanych mi nazw własnych, których czasem nie umiem nawet odpowiednio
przeczytać (no bo niby skąd mam znać chińskie albo marrakeszańskie nazwy?).
Akcja
właściwa,
a więc ta dotycząca rozpracowywania przez Stephanie tajemniczego
projektu, przeplata się z jej osobistymi przemyśleniami i wspomnieniami.
I tu
też muszę przyznać, że owa akcja też nieco się dłuży i nuży. Może przez
częste
odniesienia do historii (ale ja lubię historię, więc może jest inna
przyczyna?).
Zdecydowanie lepiej zaś wypadają te intymne zwierzenia bohaterki, które
przypominają wyrwane, czasami niechronologicznie przytaczane, kartki z
pamiętnika. To dzięki nim poznajemy prawdziwą Stephanie. Poznajemy jej
uczucia,
obawy, lęki. Dowiadujemy się nieco o jej przeszłości. W ogóle, postać
głównej
bohaterki jest całkiem zręcznie nakreślona –ma ona swoje zdanie, swoją
przeszłość, ale i w nikłych zarysach przyszłość, o której marzy. I choć
teraz
jest mocno zagubiona, szuka własnej tożsamości. Z jednej strony jest
niezwykle zdeterminowana i pewna siebie, z drugiej – słaba i delikatna.
Kreacja ta jest
mocno zindywidualizowana, pełna sprzeczności,
przez co choć jej niektóre elementy zapadają w pamięć i skłaniają do
przemyśleń. Inni bohaterowie jakoś mi się zlewali, często myliłam ich, przez co
gubiłam się w akcji i musiałam wracać do tekstu.
Jak to już
kiedyś napisałam przy innej książce – miało być „ach” i „och”, a jest „uff” –
że się skończyło! Zamiast frapującej opowieści o kobiecie prowadzącej podwójne
życie, dostałam nudnawą, miałką historię bez prawdziwie żywej, dramatycznej
akcji. Broni się tu jedynie pomysł fabularny i kreacja Stephanie, reszta
niestety kuleje. Mam więc nadzieję, że nie powstaną sobowtóry tej książki, a
nawet jeśli –to że na nie trafię i nie będę musiała się znów męczyć.
„Sobowtóry”
Mark Burnell, wyd. Amber
liczba
stron: 351
nieidentyczna
Eh, a już myślałam, że to będzie coś fajnego;/
OdpowiedzUsuńTakże tak myślałam...
UsuńA zapowiadało się tak ciekawie...
OdpowiedzUsuńPrawda?
UsuńKurczę, a już myślałam, że będzie to kolejna książka "do przeczytania" :(
OdpowiedzUsuńTeraz pozostaje ją jedynie wpisać na listę "wystrzegaj się jak ognia".
UsuńBardzo podoba mi się tytuł Twojej recenzji:) A taka drobiazgowość, rzeczywiście w pewnym momencie zaczyna być uciążliwa dla czytelnika. Tak poza tym, gratuluję CI szczerze, że Twoja recenzja została opublikowana na łamach Fanbooka:)
OdpowiedzUsuńDziękuję. Troszkę nad nim myślałam :) - bo planowałam początkowo inny. Miło, że ktoś to docenił.
UsuńDziękuję też za gratulacje :)
No, rzeczywiście, opis brzmi ciekawie, ale jak widać został zmarnowany ;/ A szkoda...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Faktycznie, szkoda.
UsuńPozdrawiam także...
Zapowiadało się ciekawie, szkoda. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńMnie także :(
UsuńAle co tam. Są inne książki.
Pozdrawiam także :)
Mnie zawsze śmieszy jak się nastawię na ochy i achy a później chce mi się płakać, że zabrałam się za takie bzdury, bo niepotrzebnie się nakręcam przed lekturą a później żałuję ;d
OdpowiedzUsuńAle ciężko się nie nakręcać i podchodzić tak obojętnie/neutralnie do książek. Naprawdę ciężko...
UsuńOpis wydawał się ciekawy, a tak... szkoda, że książka okazała się rozczarowująca. Obyś w przyszłości natrafiała na jak najmniej tego typu pozycji! :)
OdpowiedzUsuńNo też mam nadzieję, że takich bubli będzie jak najmniej :P
UsuńEe, już sama okładka by mnie zniechęciła, serio ;) kojarzy mi się z podróbką Bonda. A Twój opis utwierdził mnie tylko w przekonaniu :)
OdpowiedzUsuńMnie też nieco skojarzył się z Bondem tylko w wersji kobiecej...
UsuńNudna, miałka historia? Takim książkom zdecydowanie mówię NIE! Dzięki zatem za ostrzeżenie.
OdpowiedzUsuńNie ma sprawy :)
Usuńdrobiazgowe tłumaczenia, zazwyczaj określam jako mianem zapychacza. Szkoda, iż okazała się ta pozycja takim utrapieniem
OdpowiedzUsuńUtrapienie to dobre słowo na określenie tej ksiażki :)
UsuńZgadzam się, że taka szczegółowość może na dłuższą metę męczyć. Chyba nie będę szukać tej książki jakoś specjalnie.
OdpowiedzUsuńI tu Cię rozumiem, ba, gdybyś mimo wszystko jej szukała - próbowałabym Cię od tego odwieść!
UsuńMnie już sama okładka odrzuca - jest taka sztuczna, mdła... szkoda, że treść wtóruje okładce :)
OdpowiedzUsuńCóż, już dawno oduczyłam się oceniać książki po okładce. Czasami te piękne niosą za sobą beznadziejną treść, czasami jest odwrotnie. Zresztą ocena okładki zależy od gustu i poczucia estetyki czytelnika, więc jest to sprawa bardzo subiektywna.
UsuńAch, te kiczowate okładki wydawnictwa Amber...;)
OdpowiedzUsuńTak jak pisałam wyżej - nie oceniam książek po okładce...
UsuńOkładka jakaś dziwna, a treść też słaba, więc dzięki :D
OdpowiedzUsuńNie ma sprawy :)
UsuńDzięki za ostrzeżenie. Będę się trzymać z daleka od tej książki....
OdpowiedzUsuńI dobrze zrobisz :)
UsuńFajnie, że kreacja głównej bohaterki się broni, ale jednak w przypadku tego typu książek sprawnie tocząca się akcja, która zajmuje czytelnika jest równie ważna. Nie będę szukała tego tytułu.
OdpowiedzUsuńOj, tak. Brakowało mi tu prawdziwie dynamicznej akcji.
UsuńJa po tą książkę nie mam zamiaru sięgać :)
OdpowiedzUsuńI bardzo dobrze!
UsuńNo to spasuję. Nuda nie jest mi potrzebna.
OdpowiedzUsuńJak pewnie nikomu z nas.
UsuńNa pewno będę omijać i to szerokim łukiem. ;)
OdpowiedzUsuńI słusznie :)
UsuńNo to już wiem, że jak kiedykolwiek zobaczę tą książkę na półce, mam uciekać gdzie pieprz rośnie. Byle nie za szybko, aby przypadkiem foto radar zdjęcia mi nie zrobił :)
OdpowiedzUsuńA gdy zobaczyłam okładkę, od razu skojarzyło mi się z filmem „I kto to mówi”. Jakbym widziała Kirstie Alley tylko dla odmiany z pistoletem, a nie z dzieckiem na rękach :)
A wiesz, że jak tak się przyjrzeć - to rzeczywiście Kirstie Alley!
UsuńMnie okładka kojarzy się z filmami akcji z lat 90. Trochę ładne, trochę kicz :) Książki zdecydowanie nie przeczytam, dlatego że wydaje się mocno niedopracowana.
OdpowiedzUsuńI słusznie Ci się wydaje. Omijaj ją szerokim łukiem. Tak będzie najlepiej i najbezpieczniej :P
UsuńOczywiście po takiej recenzji od ksiazki będę trzymać się z daleka.
OdpowiedzUsuńTakie właśnie zapewnienie chciałam uzyskać od Was po tej recenzji!
UsuńSłyszę po raz pierwszy, ale mam nadzieję, że nie dane będzie mi jej przeczytać.
OdpowiedzUsuńI ja mam nadzieję, że jej nie spotkasz na swej czytelniczej ścieżce :)
Usuństrasznie nie lubię takich lektur, po przeczytaniu których czuje się zniechęcenie...szkoda, ze nie przypadła Ci do gustu, ale nic na siłę, ja się w każdym razie za nią nie zabiorę;)
OdpowiedzUsuńChyba nikt takich lektur nie lubi ;(
UsuńNo i dobrze zrobisz, że nie będziesz się brała za tę książkę. Nie warto!